spacer za Cukrownią.

Na tą lampę planowaliśmy się wdrapać, ale trochę nam nie wyszło. Przyszedł ochroniarz z psem pytając co my i zacz i w ogól. i po imprezie było.

Bardzo popularny motyw ;) Gigantyczne dmuchawce. Ach, jakież to kombinacje nie odchodziły, żeby je jak najładniej uchwycić...

Ha, to płotek od takiego mikroskopijnego zbiornika wody w którym zawsze wieczorami koncertowały żaby. Teraz koncentrują się tu tylko i wyłącznie worki na śmieci.

A to się tak perfidnie przyczepiało do skarpetek i butów i spodni i kuło w nogi i boliło, ale całkiem przyzwoicie prezentowało się na zdjęciach. Bez żadnych modyfikacji.

Halo Moskwa! zupełnie przypadkowo ;)

Kwiatek, ale jeden z takich, których mimo wszystko nie chciałabym otrzymać w prezencie ;}

i makro trochę inne, na próbę :) całkiem całkiem biorąc pod uwagę wiatr i wsio inne.

Ślimak Ślimak pokaż rogi, dam Ci sera na pierogi. Jak byłam młodsza to zastanawiałam się jakie to są te "pie" rogi?... ;}

Jeden z tych big dmuchawców od środka. szalone.

All we are it's dust in the wind...

Zachód słońca. Ten jaśniejszy punkcik to pole bitwy dla większości kolgejtowych uczestników :) No trzeba było jakoś ulokować tego dmuchawca, nie?

This is the end.
Kiedy już wszystkie dmuchawce uległy niekoniecznie autodestrukcji wtedy i my ulotniliśmy się z tegoż uroczego zakątka, gdzie rosną zmutowane chaszcze i dzikie poziomki (swoją droga pyszka ;))
Kolejny plener niestety dopiero w przyszłym roku... chyba że znajdzie się coś w międzyczasie co by było całkiem fajną alternatywą i w ogóle ;)