Stąpamy oboje po niepewnym gruncie...
ale tylko ja z Sylwią topimy się w szlamie.
Sylwia mówiła, że tam widziała rybe. Ja nie widziałam, ale wnioskując po wielkości i częstotliwości ów fal dochodzę do wniosku, że w istocie musiało znajdować się tam coś pływającego.
Dobra, żeby nie było, że nikt nie wiedział. Tutaj znajduje się siedziba naszego klubu fotograficznego, którego stronę możecie odwiedzić tutaj: http://kolgejt.blogspot.com/ <-póki co robocza nazwa ;>
Ach, takie miałyśmy skarpetki i nogi po spacerze po niepewnym gruncie. Wpierw utopiłam się ja. Do kolana, później Sylwia, do połowy łydki:>
Kurcze, lubię te środowe wypady na miasto z aparatem, kiedy to razem z Sylwią musimy udawać, że znamy jakieś super-ekstra niesamowite miejsce w Zdunach które nadaje się do robienia zdjęć ;) I wtedy idziemy przed siebie i zachwycamy się wszystkim po drodze w nadziei, że coś z tego spodoba się również im:} a jak nas zdenerwują, to idziemy sobie zapalić. Dmuchawce. Albo porobić jakieś krasz-testy na dnie stawu. Bo nigdy nie jest tak, że nie jest.