Stąpamy oboje po niepewnym gruncie...
ale tylko ja z Sylwią topimy się w szlamie.

Wszyscy mają landszaft - mam i ja!

Sylwia mówiła, że tam widziała rybe. Ja nie widziałam, ale wnioskując po wielkości i częstotliwości ów fal dochodzę do wniosku, że w istocie musiało znajdować się tam coś pływającego.

Kolejny landszafcik zamknięty w kłody drzew.

Nie pękaj.

To tylko dno stawu.

Wnętrze jakiejś zapyziałej stodoły.

i zewnętrze tejże samej zapyziałej stodoły.

"Tylko ja i moja przestrzeń..."

Dobra, żeby nie było, że nikt nie wiedział. Tutaj znajduje się siedziba naszego klubu fotograficznego, którego stronę możecie odwiedzić tutaj: http://kolgejt.blogspot.com/ <-póki co robocza nazwa ;>

Spacer po łące pełnej dziwnych żółtych kwiatów i miliona dwustu tysięcy pięciu komarów.

Lubię ten motyw o tej godzinie.

Rose Rider..

Krótka historia małżowa.

część 2.

i 3. ostatnia. (pewnie za mało się przed nim otwarła;)

Viva las Vegas!

Ach, takie miałyśmy skarpetki i nogi po spacerze po niepewnym gruncie. Wpierw utopiłam się ja. Do kolana, później Sylwia, do połowy łydki:>

No i wyszło szydło z worka...

Wielki kombak!
Kurcze, lubię te środowe wypady na miasto z aparatem, kiedy to razem z Sylwią musimy udawać, że znamy jakieś super-ekstra niesamowite miejsce w Zdunach które nadaje się do robienia zdjęć ;) I wtedy idziemy przed siebie i zachwycamy się wszystkim po drodze w nadziei, że coś z tego spodoba się również im:} a jak nas zdenerwują, to idziemy sobie zapalić. Dmuchawce. Albo porobić jakieś krasz-testy na dnie stawu. Bo nigdy nie jest tak, że nie jest.